Jazz narodził się w Afryce, a nasi przy tym byli – taki oto wniosek może przyjść do głowy podczas słuchania tej produkcji. „Naszych” jest tu ośmiu, plus Nigeryjczyk Larry Okey Ugwu. Larry, wraz z perkusistą Adamem Czerwińskim i bratem w perkusjonaliach Sławomirem Bernym, uafrycza tę muzykę od dołu, podczas gdy dęciaki czynią to od góry, a bas, jak to bas – od środka, do pomocy mając wibrafon. Jesteśmy na Czarnym Lądzie, nie może się więc obejść również bez marimby i kalimby.
Całość brzmi zjawiskowo. Melodie przeniknięte duchem Afryki – ktoś stamtąd je wymyślił, czy co? Rytmy podrywają do szalonego tańca. żeby jednak nie było za łatwo i za jednostajnie, muzycy od czasu do czasu łamią nastrój radosnym zgiełkiem, nagłym wyciszeniem, odjazdem od głównego tematu. Dlatego przy tym krążku i kalorie można zgubić, i szare komórki powytężać. Co kto lubi.
Skład jest duży, a stanowi piorunującą mieszankę rutyny z młodoścąi. Dla jasności: te dwa składniki są wymieszane w każdym muzyku! Cóż znaczy metryka? Nie jest tak, że ten to weteran, a tamten – młody kot polskiego jazzu! Dobrze, że ta płyta zdarzyła się właśnie teraz, gdy zima za oknem, a potrzeba ciepła i ruchu większa niż kiedykolwiek.
Jarek Kurek
W czasach, gdy wirtuozi saksofonu ścigają się w poszukiwaniu nowych, lepszych instrumentów, śledzą nowinki wiodących producentów, lider tego przedsięwzięcia, Wojtek Staroniewicz, zdaje się być anarchistą. Znalazł bowiem i odrestaurował liczący sobie 75 lat instrument, saksofon tenorowy Selmer Balanced Action (rocznik 1936, pierwszy, w którym ten udoskonalony w manufakturze Selmer Paris model ujrzał światło dzienne). Warto wiedzieć, że był to swego czasu ulubiony instrument Colemana Hawkinsa. Współcześni zachwycali się jego szerokim, bardzo otwartym tonem, którego nie udało się nigdy potem powtórzyć (pewne detale z tego instrumentu zaanektowano do sztandarowych modeli Mark VI i Mark VII, jednak barwy nie skopiowano).
Dlaczego tak wiele piszę o instrumencie Staroniewicza? Otóż obok nieczęsto spotykanej u nas wirtuozerii jazzman ten ma właśnie swój osobisty ton, a jeśli dodać, że i frazowaniem i improwizacyjną wyobraźnią odbiega od naszej nadwiślańskiej sztampy, to można mówić o muzyku zjawiskowym. Ale to nikogo nie zaskakuje. Staroniewicz to na naszym rynku marka.
Jego afrykański projekt to wypadkowa znanych od lat inspiracji i zasłuchania lidera w muzykę Czarnego Lądu, ale również zachwytu nad pracami-fotogramami Agnieszki Ledóchowskiej, które powstały przy współpracy Kate Chmela – Jones, Polki na stałe mieszkajacej w Afryce Południowej (wykładowca na wydziale Grafiki i Sztuk Wizualnych w Vaal University of Technology). Jak czytamy na stronie wydawcy albumu: „Zdjęcia, które zrobiła swoim studentom, zostały przetworzone. Twarze, choć anonimowe wydaja się w dziwny sposób bliskie. Intencja Agnieszki było stworzenie nierzeczywistej osoby. Znalezienie jej alter-ego w świecie swojej wyobraźni. Efektem tych ksperymentów jest cykl prac podkreslających przeciwieństwa stanów emocjonalnych i ludzkiej kondycji”.
��� I tę afrykańskość źródła inspiracji u Staroniewicza słychać na każdym kroku, przepraszam – w każdym takcie. Jednak nie epatuje on nas wyłącznie kaskadami rytmów, gdy trzeba oddaje się zadumie (intro w Utni), dopiero po jakimś czasie wchodząc w ostinatowe, transowe rytmy Afryki, gdzie metrum trójdzielne pieknie nakłada się na parzyste, często tworząc swoistą koronkę (typowe dla tamtejszej muzyki nałożenie 3/4 na 2/4). Staroniewicz świadomie unika formalnych uproszczeń opuszczajac rdzenną Afrykę na rzecz fusion dopiero w finałowym Dakarai.
Mnie jednak najbardziej przypadają do gustu soczyste frazy wiejące kurzem afrykańskich bezdroży. Asale, dzieki pieknej introdukcji wprowadza nas w świat niegdysiejszych odwołań do muzyki Czarnego Lądu spod znaku Coltreane’a. Kiedy indziej Staroniewicz daje nam możność posłuchania swoistego chóru saksofonowego (Dingane), a po zbudowaniu klimatu zabiera nas w podróż po barwach i muzycznej wielopłaszczyznowości (piekne solo Bukowskiego). świetną passę podtrzymuje następna kompozycja na albumie – Chisisi. Sonorystyczne efekty rozimprowizowane, rozedrgane w tej dwuminutowej miniaturze stają się wstępem do Muchaneta, prawdziwej perły albumu
Staroniewicz nie pierwszy raz pokazał, że potrafi wykreować i wypełnić na naszym jazzowym rynku swoją niszę. To efekt wyobraźni i kreatywności. Nie oglada się na innych, nie kopiuje, ale robi swoje. I wygrywa. I pomyśleć, że to pierwszy album z datą 2011. Jeśli ten rok tak się zaczyna, to strach myśleć, co będzie dalej!
Piotr Iwicki (Jazz Forum luty 2011)
Projekt zrealizowano przy pomocy finansowej Samorządu Województwa Pomorskiego
Niniejszy serwis www używa plików cookie by mógł poprawnie działać. Mamy nadzieję, że to nie kłopot. Pliki cookies nie przechowują danych osobowych. Ustawienia cookiesRozumiem
Polityka prywatności i cookies
Prywatność
Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawićsposób działania i przeglądania witryny. Pliki cookie sklasyfikowane jako niezbędne są przechowywane w przeglądarce, ponieważ fizycznie są niezbędne do działania podstawowych funkcji witryny. Używamy również plików cookie stron trzecich, które pomagają nam analizować i zrozumieć, w jaki sposób korzystasz z tej witryny. Te pliki cookie są przechowywane w przeglądarce tylko za Twoją zgodą. Możesz również zrezygnować z tych plików cookie ale rezygnacja z niektórych z tych plików może mieć wpływ na wygodę przeglądania.
Niezbędne pliki cookie są absolutnie niezbędne do prawidłowego funkcjonowania witryny. Ta kategoria obejmuje tylko pliki cookie, które zapewniają podstawowe funkcje i zabezpieczenia strony. Te pliki cookie nie przechowują żadnych danych osobowych.
Wszelkie pliki cookie, które mogą nie być szczególnie potrzebne do działania witryny i są wykorzystywane w szczególności do gromadzenia danych osobowych użytkowników za pośrednictwem analiz, reklam i innych treści osadzonych, są określane jako niepotrzebne pliki cookie. Wymagane jest uzyskanie zgody użytkownika przed uruchomieniem tych plików cookie w witrynie.
Wojciech Staroniewicz A’FreAK-aN Project
39,99zł
Wojciech Staroniewicz – saksofon tenorowy
Przemek Dyakowski – saksofon tenorowy
Darek Herbasz – saksofon barytonowy
Irek Wojtczak – saksofon tenorowy, sopranowy
Dominik Bukowski – marimba, wibrafon, kalimba
Janusz Mackiewicz – gitara basowa
Adam Czerwiński -perkusja
Larry Okey Ugwu – instrumenty perkusyjne
Sławomir Berny – instrumenty perkusyjne
Opis
Jazz narodził się w Afryce, a nasi przy tym byli – taki oto wniosek może przyjść do głowy podczas słuchania tej produkcji. „Naszych” jest tu ośmiu, plus Nigeryjczyk Larry Okey Ugwu. Larry, wraz z perkusistą Adamem Czerwińskim i bratem w perkusjonaliach Sławomirem Bernym, uafrycza tę muzykę od dołu, podczas gdy dęciaki czynią to od góry, a bas, jak to bas – od środka, do pomocy mając wibrafon. Jesteśmy na Czarnym Lądzie, nie może się więc obejść również bez marimby i kalimby.
Całość brzmi zjawiskowo. Melodie przeniknięte duchem Afryki – ktoś stamtąd je wymyślił, czy co? Rytmy podrywają do szalonego tańca. żeby jednak nie było za łatwo i za jednostajnie, muzycy od czasu do czasu łamią nastrój radosnym zgiełkiem, nagłym wyciszeniem, odjazdem od głównego tematu. Dlatego przy tym krążku i kalorie można zgubić, i szare komórki powytężać. Co kto lubi.
Skład jest duży, a stanowi piorunującą mieszankę rutyny z młodoścąi. Dla jasności: te dwa składniki są wymieszane w każdym muzyku! Cóż znaczy metryka? Nie jest tak, że ten to weteran, a tamten – młody kot polskiego jazzu! Dobrze, że ta płyta zdarzyła się właśnie teraz, gdy zima za oknem, a potrzeba ciepła i ruchu większa niż kiedykolwiek.
Jarek Kurek
Recenzja z portalu polish – jazz:
http://polish-jazz.blogspot.com/2011/01/wojciech-staroniewicz-afreakan-project.html
W czasach, gdy wirtuozi saksofonu ścigają się w poszukiwaniu nowych, lepszych instrumentów, śledzą nowinki wiodących producentów, lider tego przedsięwzięcia, Wojtek Staroniewicz, zdaje się być anarchistą. Znalazł bowiem i odrestaurował liczący sobie 75 lat instrument, saksofon tenorowy Selmer Balanced Action (rocznik 1936, pierwszy, w którym ten udoskonalony w manufakturze Selmer Paris model ujrzał światło dzienne). Warto wiedzieć, że był to swego czasu ulubiony instrument Colemana Hawkinsa. Współcześni zachwycali się jego szerokim, bardzo otwartym tonem, którego nie udało się nigdy potem powtórzyć (pewne detale z tego instrumentu zaanektowano do sztandarowych modeli Mark VI i Mark VII, jednak barwy nie skopiowano).
Dlaczego tak wiele piszę o instrumencie Staroniewicza? Otóż obok nieczęsto spotykanej u nas wirtuozerii jazzman ten ma właśnie swój osobisty ton, a jeśli dodać, że i frazowaniem i improwizacyjną wyobraźnią odbiega od naszej nadwiślańskiej sztampy, to można mówić o muzyku zjawiskowym. Ale to nikogo nie zaskakuje. Staroniewicz to na naszym rynku marka.
Jego afrykański projekt to wypadkowa znanych od lat inspiracji i zasłuchania lidera w muzykę Czarnego Lądu, ale również zachwytu nad pracami-fotogramami Agnieszki Ledóchowskiej, które powstały przy współpracy Kate Chmela – Jones, Polki na stałe mieszkajacej w Afryce Południowej (wykładowca na wydziale Grafiki i Sztuk Wizualnych w Vaal University of Technology). Jak czytamy na stronie wydawcy albumu: „Zdjęcia, które zrobiła swoim studentom, zostały przetworzone. Twarze, choć anonimowe wydaja się w dziwny sposób bliskie. Intencja Agnieszki było stworzenie nierzeczywistej osoby. Znalezienie jej alter-ego w świecie swojej wyobraźni. Efektem tych ksperymentów jest cykl prac podkreslających przeciwieństwa stanów emocjonalnych i ludzkiej kondycji”.
��� I tę afrykańskość źródła inspiracji u Staroniewicza słychać na każdym kroku, przepraszam – w każdym takcie. Jednak nie epatuje on nas wyłącznie kaskadami rytmów, gdy trzeba oddaje się zadumie (intro w Utni), dopiero po jakimś czasie wchodząc w ostinatowe, transowe rytmy Afryki, gdzie metrum trójdzielne pieknie nakłada się na parzyste, często tworząc swoistą koronkę (typowe dla tamtejszej muzyki nałożenie 3/4 na 2/4). Staroniewicz świadomie unika formalnych uproszczeń opuszczajac rdzenną Afrykę na rzecz fusion dopiero w finałowym Dakarai.
Mnie jednak najbardziej przypadają do gustu soczyste frazy wiejące kurzem afrykańskich bezdroży. Asale, dzieki pieknej introdukcji wprowadza nas w świat niegdysiejszych odwołań do muzyki Czarnego Lądu spod znaku Coltreane’a. Kiedy indziej Staroniewicz daje nam możność posłuchania swoistego chóru saksofonowego (Dingane), a po zbudowaniu klimatu zabiera nas w podróż po barwach i muzycznej wielopłaszczyznowości (piekne solo Bukowskiego). świetną passę podtrzymuje następna kompozycja na albumie – Chisisi. Sonorystyczne efekty rozimprowizowane, rozedrgane w tej dwuminutowej miniaturze stają się wstępem do Muchaneta, prawdziwej perły albumu
Staroniewicz nie pierwszy raz pokazał, że potrafi wykreować i wypełnić na naszym jazzowym rynku swoją niszę. To efekt wyobraźni i kreatywności. Nie oglada się na innych, nie kopiuje, ale robi swoje. I wygrywa. I pomyśleć, że to pierwszy album z datą 2011. Jeśli ten rok tak się zaczyna, to strach myśleć, co będzie dalej!
Piotr Iwicki (Jazz Forum luty 2011)
Projekt zrealizowano przy pomocy finansowej Samorządu Województwa Pomorskiego