Rabat na dzień dobry?
Proszę bardzo! Jednorazowy kod promocyjny da Ci 10% upustu na pierwsze zakupy.
Wpisz START10 w odpowiednim miejscu w koszyku i zatwierdź. Kod ważny jest tylko raz.
Proszę bardzo! Jednorazowy kod promocyjny da Ci 10% upustu na pierwsze zakupy.
Wpisz START10 w odpowiednim miejscu w koszyku i zatwierdź. Kod ważny jest tylko raz.
Staroniewicz / Melvin / Lemańczyk Conversession – Live
38,99zł
Piotr Lemańczyk – kontrabas
Brian Melvin (USA) – perkusja, tabla i kanjira
Opis
Tabla należy do moich ukochanych instrumentów. Z tym większym apetytem rzuciłem się na płytę „Conversession”, kiedy dowiedziałem się, że perkusista Brian Melvin uczył się gry na tabli u największych mistrzów tego instrumentu np. u Zakira Hussaina. Wychodzę bowiem z założenia, że jeśli muzyk z euroamerykańskiego kręgu kulturowego interesuje się instrumentami Orientu, to z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że jest ciekawą osobowością.
Lider tego tria, saksofonista Wojciech Staroniewicz, zaczynał karierę ładnych parę lat temu między innymi w Krakowie, na festiwalu Jazz Juniors w 1984 i 85 roku. Na co dzień działa głównie na wybrzeżu, grając i prowadząc jazzową wytwórnię Allegro. To jej nakładem ukazała się płyta „Conversession”.
To pierwszy krążek, który Staroniewicz zdecydował się nagrać bez instrumentu harmonicznego, dzięki czemu otworzyła się niezwykła przestrzeń. Przestrzeń, której ryzykownie szukał już w połowie lat pięćdziesiątych Miles, prosząc Theloniousa Monka, by nie grał pod jego solówką. Na „Conversession” tę przestrzeń wykorzystuje przede wszystkim świetny i bardzo moim zdaniem niedoceniany basista Piotr Lemańczyk, wypełniając ją a to płynącymi swobodnie solilokwiami, a to pulsującym walkingiem,
a to prawie gitarowo brzmiącymi riffami. Brian Melvin to solidny i bardzo muzykalny bębniarz, do tego (teraz już bez trybu przypuszczającego) interesująca postać, którą naprawdę warto lepiej poznać. Słuchając płyty podziwiałem, w jaką spójną całość łączy jazzowy idiom i swoje globtroterskie zainteresowania. Do tego jest zaskakująco czuły na słyszalne korzenie Słowian, z którymi współpracuje. Na swojej stronie internetowej nie tyle chwali się osiągnięciami, co wyraża podziw i szacunek dla swoich mistrzów. Są to tabliści Alla Rakha i jego syn Zakir Hussain, afrykański perkusista Kwaku Daddy, cała plejada bębniarzy amerykańskich i… mistrz tai chi.
Na koniec zostawiłem sobie jedyną w swoim rodzaju grę Wojciecha Staroniewicza. Jego ton jest szlachetny, ale nienachalny, na „Conversession” znajdziemy między innymi kilka monumentalnych hymnów w stylu kompozycji Coltrane’a. Ale o ile brzmienie Coltrane’a przenosiło góry, o tyle sound Staroniewicza jest nasycony wiarą, która nie chce niczego przenosić, raczej po prostu trwać. I na tym polega jego siła.
„Conversession” to płyta z muzyką korzeni, ale nie chodzi tylko o narodowość i pochodzenie muzyków. Chodzi o własne korzenie, o duchowy rodowód, który każdy artysta ma w sobie.
A przynajmniej mieć powinien.
No dobrze. Napisałem o muzyce, teraz idę zatańczyć o architekturze.”
Janusz Jabłoński – www.diapazon.pl
Powrót do znanej sprzed lat stylistyki nie jest jednak wizytą w muzeum – „Conversession” kipi energią i radością wspólnej improwizacji, którą wielu współczesnych jazzmanów zgubiło w pogoni za chwytliwymi melodiami i łagodnymi klimatami. To nie smooth jazz,to prawdziwy, uczciwy jazz.
To pytanie powtarza się chyba od początku istnienia zinstytucjonalizowanej fonografii: Jakie czynniki decydują w największym stopniu o charakterze płyty? Czy jest to konsekwentna realizacja zamysłu twórcy, jak w concept albumach progresywnych grup rockowych? Czy wirtuozowskie popisy, jak u pianistów typu Horowitza? Czy też szukanie metafizyki w zbliżonej do ideału przestrzeni dźwiękowej, jak na płytach wytwórni ECM?
Jednej odpowiedzi nie ma. A raczej brzmi ona: zależy to od charakteru muzyki. W przypadku takiego przekazu, jaki niesie płyta Conversession, wydaje się jasne, że najważniejsza jest tutaj energia. Energia mająca początek gdzieś na styku dwóch żywiołów: publiczności i muzyków. Warto dodać: publiczności umiejącej słuchać i muzyków umiejących grać.
Płyta koncertowa ma to do siebie, że jest w większym stopniu niż studyjna – niespodzianką. W tym przypadku niespodzianką wyjątkowo trafioną. Osiem utworów – osiem kroków. Eight steps to… Dokąd? Wie chyba każdy jazzfan.
Ten jeden, dodatkowy krok jest w tym przypadku bonusem, nie utrudnieniem.
Jarek Kurek